środa, 16 grudnia 2015

Book 3 - 18

- Dzień dobry, Clarisso – powiedział, wpatrując się we mnie.
- To może ja wyjdę – odparł David, wstając. – Pójdę do sklepu i kupię Ci coś do jedzenia – David zmierzwił czule moje włosy dłonią i opuścił salę, chłodno żegnając się przy tym ze swoim byłym szefem.
- Jak się czujesz? – zapytał mnie, podchodząc do łóżka szpitalnego, na którym leżałam.

Już powoli dosyć miałam tego pytania.

- Mogło być lepiej – stwierdziłam. – Po co tu przyszedłeś?
- Chciałem z Tobą porozmawiać – rzekł.
- Jeśli masz zamiar się kłócić, możesz od razu stąd wyjść, nie mam na to siły – warknęłam.
- Nie chcę się kłócić – westchnął, opadając na krzesło. – Wiem, że Cię strasznie zawiodłem ostatnimi czasy, ale… chciałbym to naprawić.
- Ty? – parsknęłam ironicznie. – Czy to jakiś Twój kolejny chory plan zniszczenia Zayn’a?
- Clairy…
- Nie, tato. Postąpiłeś jak dupek – splunęłam.
- Wiem, ale…
- Nie brałeś moich uczuć pod uwagę?
- Przepraszam – powiedział głośniej.
- Ty… Co? – zmarszczyłam czoło.
- Przepraszam Cię, Clairy – mruknął.
- Ty nigdy nie przepraszasz – pokręciłam głową.
- Tym razem to robię – odparł. – Nie chciałem dla Ciebie źle, po prostu…
- Zayn nie jest dla mnie odpowiedni, gdzieś to już słyszałam – wywróciłam oczami. – Ja go kocham tato, a on kocha mnie – dodałam.
- Wiesz jaki jest Zayn, Clairy…
- On się zmienił! – przerwałam mu ostro. – Jest teraz zupełnie inny.
- Tak myślisz? Dawne nawyki nie znikają.
- Nie powinno Cię to interesować – fuknęłam. – Chciałeś pogrążyć nas oboje i nigdy Ci tego nie wybaczę.
- Bałem się o Ciebie, Clairy… Każdy, kto zna Malik’a wie, jaki on naprawdę jest. Nie mogłem tak oddać mu Cię w te brudne łapy. Lecz… z biegiem czasu stwierdziłem, że w jakiś chory sposób… troszczy się o Ciebie i będziesz z nim bezpieczna.
- Czyżby? – skrzyżowałam ręce na klatce.
- Wczoraj odwiedziłem Zayn’a w biurze i odbyłem z nim rozmowę na wasz temat… I dałem mu błogosławieństwo.
- Co? – zachłysnęłam się powietrzem.
- Doszło do mnie, że dorosłaś i nie potrzebujesz już mojej pomocy. Byłem dla Ciebie zdecydowanie za oschły i ostry. Chcę żebyś była szczęśliwa… z nim czy bez niego.
- Dlaczego mam wrażenie, że to co mówisz, nie jest szczere? – spytałam go szeptem.
- Bo zawiodłaś się na mnie i to rozumiem. Myślałem, że nie utrzymując z Tobą kontaktu… tak będzie po prostu lepiej.
- Każda córka potrzebuje swojego taty, bez względu na sytuację – odparłam. – Nawet nie wiesz ile razy chciałam do Ciebie zadzwonić, opowiedzieć Ci jak idzie mi w nowej pracy, pochwalić się zaręczynami… chciałam dzielić się moim życiem z Tobą. A ty wszystko zepsułeś.
- Wiem i chcę to naprawić – powiedział, siadając na łóżku i wziął moją rękę. – Zaniedbałem swoje obowiązki ojca, ale gdy zobaczyłem rozbite auto i w nim Ciebie… moje serce omal się nie zatrzymało Clairy. To jest najgorszy widok jaki mogłem zzz… zobaczyć – jego głos pod koniec się załamał, a oczy zrobiły się szkliste.
- Tato, ty płaczesz? – zapytałam z niedowierzaniem. Nigdy nie widziałam, jak tata płakał. Może nie w mojej obecności, ale nigdy takie wydarzenie nie miało miejsca.
- Omal nie straciłem swojego jedynego dziecka… Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś umarła – powiedział, pociągając nosem i szybkimi mrugnięciami pozbywał się łez. – Nadal jesteś moją małą córeczką, Clairy i nie chcę by między nami było źle. Kocham Cię, skarbie i przepraszam.
- Tato… - moja szczęka zadrżała. Tata wziął mnie w ramionami, przytulając z uczuciem. Wtuliłam się w niego tak, jak miałam może z sześć lat i zaliczyłam swój pierwszy upadek na rowerze. – Ja Ciebie też kocham – wyszeptałam, cicho pochlipując.
- Mam nadzieję, że dasz mi ten zaszczyt i będę mógł zaprowadzić Cię do ołtarza – powiedział, cicho się śmiejąc.
- Oczywiście – również się zaśmiałam. – Innej opcji nie widzę.
- Cieszę się – wyczułam, że się uśmiechnął. – Tęskniłem za Tobą, córeczko.
- Ja za Tobą też, tato.

***
- Wyniki masz bardzo dobre… badania przebiegły bez problemowo… Więc, nie zostaje mi nic innego, niż wypuścić Cię z tego piekła – powiedział Doktor Jenks przeglądając kartki. – Ale za dwa tygodnie widzimy się na kontroli – dodał. – A ty – wskazał palcem na Zayn’a. – Masz dopilnować, aby wszystko było okay.
- Jasna sprawa, Jenks – powiedział Zayn, kładąc dłoń na moim odsłoniętym kolanie. – Mam jeszcze jedną prośbę… Czy moglibyśmy opuścić budynek tyłem? Przed wejściem czekają już paparazzi i chciałbym uniknąć spotkania z nimi.
- Tak, poinformuję ochroniarzy w razie czego – odparł i ponownie na mnie spojrzał. – Masz dbać o siebie i o dziecko.
- Wiem – uśmiechnęłam się.
- Wracaj do zdrowia, Clairy i jeszcze raz gratulacje z okazji nadchodzącego ślubu.
- Dziękujemy – rzekł Zayn.
- Zostawiam was już samych, wypis czeka w recepcji. Do zobaczenia na kontroli – powiedział i opuścił salę.
- Wyglądasz dużo lepiej – stwierdziłam, ilustrując twarz Zayn’a.
- Bo tak też się czuję – posłał mi ciepły uśmiech i położył torbę na moich kolanach. – Masz tam jakieś ciuchy i inne rzeczy.
- Dzięki – wstałam powoli z łóżka i na powitanie poczułam ostry ból w żebrach. Stęknęłam głośno, niemal zginając się w pół.
- Powoli – od razu poczułam, jak Zayn pomaga mi się wyprostować i zaczął pomału prowadzić do łazienki. – Muszę wziąć receptę od Jenks’a na te leki, bo chyba Ci pomagały, prawda? – skinęłam głową. Zayn otworzył drzwi od łazienki i wprowadził do pomieszczenia.
- Ehm… Zayn? – zaczęłam, gdy miał zamiar wyjść.
- Tak? – zatrzymał się w połowie drogi.
- Pomógłbyś mi się ubrać? Nie wiem czy sama dam… na razie radę – odparłam zawstydzona.
- Tak – powiedział, z powrotem znajdując się w łazience. Zayn stając naprzeciwko mnie i jak najdelikatniej spróbował uporać się z moim szpitalnym wdziankiem. Cały tułów miałam zakryty bandażem uciskowym. Ledwo mogłam oddychać, ale wiedziałam, że powinnam go nosić jeszcze przez jakiś czas. Zayn gdy pozbył się mojego odzienia, z torby wyjął zwiewną niebieską sukienkę i narzucił ją na mnie. Na szczęście trampki już miałam założone i byłam gotowa do wyjścia. Zayn wyprostował się i obejrzał z dokładnością. – Wyglądasz w tym wydaniu tak młodo…
- To zabrzmiało strasznie pedofilsko – zaśmiałam się, przytulając do jego klatki. Ręce Zayn’a obwiązały mnie delikatnie w pasie i przez dobre kilka minut tak staliśmy, nic do siebie nie mówiąc. – Przyszedł dzisiaj do mnie tata – przerwałam tą ciszę, spoglądając na niego.
- Tak? – pokiwałam głową. – Też wczoraj u mnie był.
- Wiem, mówił mi… Przeprosił mnie.
- I dobrze, zrobiłem mu mały wykład na temat, jak być poprawnym ojcem – powiedział z ironicznym śmiechem. – Nie wiedziałem, że weźmie to do siebie na poważnie.
- Przeprosił i to się dla mnie liczy – odparłam z lekkim uśmiechem. – Jedziemy do domu? Mam ochotę zjeść coś naprawdę dobrego.
- Tak, jedziemy do domu – powiedział, całując mnie czule.

***

- Panienka Watson! Chryste, jak się Pani czuje!? – do moich uszu dobiegły głosy Haley i Leo, gdy przekroczyliśmy próg willi. Scarleth na mój widok zaczęła piszczeć i łasić. Za nią równie mocno tęskniłam.
- Miło jest was widzieć – odparłam, posyłając im szeroki uśmiech. – A czuję się dobrze.
- Gdy usłyszałam od Zayn’a co się stało o mało co ataku serca nie dostałam!
- Już jest wszystko w porządku – powiedziałam.
- Haley, zrobiłabyś coś do jedzenia? Jesteśmy bardzo głodni – rzekł Zayn, stając obok mojego lewego boku.
- Tak, oczywiście, już! – poderwała się z krzesła, na którym siedziała i popędziła do kuchni. Zaśmiałam się na ten widok.
- Tęskniłam za Haley – powiedziałam, siadając na krześle.
- Zanieść rzeczy na górę, Panie Malik? – zapytał Leo Zayn’a. Mój narzeczony skinął głową i Leo wyszedł z pokoju gościnnego.
- Za dwa dni zaczynają się tutaj przygotowania do ślubu, więc prawdopodobnie przeniesiemy się na jakiś czas do One Hyde Park – poinformował mnie Zayn.
- W porządku – szepnęłam, głaszcząc i próbując uspokoić piszczącą Scarleth. – No już dobrze maleńka, już jestem w domu – uśmiechnęłam się do niej, całując ją w czubek mokrego nosa. – Masz już wybranego drużbę? – zapytałam Zayn’a.
- Tak.
- Kogo?
- David’a – rzekł, a ja spojrzałam na niego z otwartą buzią. – Serio – powiedział ze śmiechem, uprzedzając moje pytanie „Czy ty mówisz poważnie?”. – A ty masz druhnę?
- Tak, Gab – odparłam. – W ogóle, jak powiemy reszcie o ciąży? – spytałam go szeptem, by przypadkiem nie usłyszała tego Haley.
- W trakcie wesela – powiedział cicho. – I musimy jakoś utrzymać to w tajemnicy przed mediami.
- Prędzej czy później i tak by się dowiedzieli – wzruszyłam ramionami. – Teraz chcę tylko spokoju.
- Tak – westchnął, stając za mną i wtulił twarz w moją szyję. Zadrżałam, dawno nie czując w tych miejscach jego dotyku. – Tylko czekam na moment, aż zostaniemy sami.
- Na razie do niczego się nie nadaję, nawet do seksu – zaśmiałam się.
- Ja zawsze znajdę sposób, zapomniałaś? – mruknął, całując mnie w miejsce tuż za uchem. Zrobiło mi się gorąco. – I bardzo się za Tobą stęskniłem, kochanie.
- Wiesz, zawsze mogłeś sobie zrobić dobrze – odparłam. Usłyszałam jego niski śmiech, który spowodował kolejne dreszcze.
- Wolę, gdy to robisz – ugryzł mnie delikatnie. – Masz bardzo utalentowane usta.
- To Ci nowość – wywróciłam oczami.
- Wolicie steka czy polędwiczki?! – krzyknęła z kuchni Haley. Spojrzałam na Zayn’a.
- To i to!

***
Wieczorem, mimo seksualnych zapędów Zayn’a, siedzieliśmy przed telewizorem w salonie, oglądając telewizję i od czasu do czasu bawiąc się ze Scarleth. Uwielbiałam takie dni, gdy nic nam nie przeszkadzało i wszystko było piękne oraz idealne.
- Muszę pomyśleć niedługo o tym, żeby Scarleth miała szczeniaki – powiedziałam do Zayn’a, patrząc jak moja psina siłuje się z ręką Zayn’a, która najwyraźniej ją drażniła.
- Nie dość, że będziemy mieć dziecko, to jeszcze chcesz szczeniaki? – zaśmiał się.
- Czemu nie – parsknęłam śmiechem. – Uwielbiam psy.
- Ja tylko lubię Scarleth, gdy byłem dzieckiem miałem doga i o mało co nie zagryzł mi ręki – powiedział.
- Scarleth jest niczym dziecko, więc może nie będziemy mieli problemu z wychowaniem własnego – stwierdziłam.
- Clairy? – odwróciłam się w stronę Leo, który szedł do nas, a za nim znajoma mi kobieta.
- Co ty tu robisz mamo? – zapytałam zdziwiona, ale mój ton pozostawał oschły. Nie zasługiwała ona nawet na grosz szacunku.
- Widzę, że nie cierpisz tak bardzo po wypadku – uśmiechnęła się złośliwie.

Co za suka.

- Tak, skaczę z radości – zaszydziłam, powoli wstając z kanapy. To samo uczynił Zayn.
- Nie przypominam sobie, abym Cię tutaj zapraszał – splunął Zayn.
- Nie potrzebuję Twojego zaproszenia, Malik – posłała mu krzywe spojrzenie. – Przyszłam do Clarissy.
- Super, już możesz wyjść – powiedziałam ostro.
- Może odzywaj się trochę grzeczniej do swojej matki? – uniosła zagadkowo swoją brew.
- Nie jesteś już moją matką – prychnęłam.
- Och daj spokój! Nadal się gniewasz za tego swojego byłego chłopaka? Masz Zayn’a Malika, więc…
- Po co tu przyszłaś? – przerwał jej gorzko Zayn.
- Nie mam gdzie mieszkać, Clairy – powiedziała. Zaśmiałam się.
- I co mi do tego? Tutaj mieszkać na pewno nie będziesz – Zayn uprzedził mnie.
- Nawet bym nie chciała mieszkać w tym chłamie – syknęła. – Nie mam gdzie mieszkać co równa się z tym, że nie mam pieniędzy i…
- Przejdź do rzeczy i stąd wyjdź – warknęłam zirytowana.
- Chcę abyś płaciła mi co miesiąc alimenty.
- Że co?! – niemal krzyknęłam. – Na głowę upadłaś? Nigdy w życiu!

- Albo będziesz mi płacić lub wydam całą prawdę przeszłość Malika w mediach. 


1 komentarz:

  1. Ja pierdziele wszystko super, pogodziła się z ojcem, są szczęśliwi z Zaynem i oooo chcą szczeniaki hahaha
    I tu nagle taka mama przychodzi i żąda hajsu za ciszę : < Boże dlaczego tacy ludzie otaczają Clari?! Po prostu szkoda słów...

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest dla mnie zachętą do dalszej pracy! <3